Wybiła północ. Światło księżyca w pełni odbijało się od niewielkiego jeziorka w środku lasu. Stąpałem bezszelestnie po trawie pokrytej szronem. Wędrowałem od kilku miesięcy, z nadzieją na znalezienie watahy, która by mnie przyjęła. Podszedłem do jeziorka, by się napić, ale wtedy...wyczułem czyjąś obecność za moimi plecami. Odwróciłem się błyskawicznie i warknąłem. Za mną stała czarna wadera, która szczerzyła kły, podobnie jak ja.
- Kim jesteś? I co tobisz na terytorium Klanu Północy? - spytała ostro.
- Przepraszam - podkuliłem ogon w geście poddania. - Ja tylko błąkam się w poszukiwaniu watahy.
Wadera spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ale była też trochę podejrzliwa.
- Nie należysz do Watahy Południa?
- Nie - odpowiedziałem stanowczo.
- Może... - wadera zaczęła. - Może Alphy by cię przyjęły do naszego klanu...
- Naprawdę? - ucieszyłem się. - Byłbym ci bardzo wdzięczny...
- Chodź za mną! - krzyknęła radośnie wadera.
Pobiegłem za nią przez gęsty las. O świcie dotarliśmy do watahy i tam mnie przyjęli. Teraz jestem szczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz